Odlot Motyla
23/05/2019Opowiadania Elżbiety Śnieżkowskiej-Bielak odmalowują pięknym słowem naszą codzienną rzeczywistość. To utwory o tobie, o mnie, o nas… Jaką drogę wybrać w życiu, gdy wokół tyle pokus? Jak najlepiej ulokować swoje uczucia i nauczyć się odpowiedzialności za siebie i drugą osobę? W jaki sposób wychować dzieci na dobrych i mądrych ludzi? Jak pokonywać swoje wady i słabości? Jakich wyborów dokonywać, by nie zmarnować danych nam szans? Każdy z nas wcześniej lub później zadaje sobie takie pytania. To nasza codzienna rzeczywistość. Autorka odmalowuje ją właśnie w swoich opowiadaniach, pomagając i nam znaleźć właściwą odpowiedź lub przynajmniej wzbudzić pożyteczną refleksję. Uzmysławia czytelnikom, że życie jest jak motyl – ulotne i delikatne, ale i równie jak on barwne, choć zwykle tego nie dostrzegamy.
Dom Wydawniczy „Rafael”
„ODLOT MOTYLA” – opowiadanie tytułowe
Dzisiaj poszli z Małgorzatą nad jezioro. Stali na moście i patrzyli w zielonogranatową wodę. Wziął ją za rękę. Nie odsunęła, . Kochała go. Wiedział o tym. On też ją kochał, ale tak – ze strachem. Bał się o Małgorzatę i bał się jej. Ona wciąż przypominała mu motyla. Kolorowego, barwnego, bujającego się nad kwiatami. On tak nie potrafił. Chciał być z nią i zawsze trzymać ją za rękę. Kiedy czasem w nocy nie czuł jej ręki, budził się. Wtedy ona ujmowała jego dłoń i delikatnie kładła ją sobie na piersiach. Spływał na niego błogi spokój, szczęście nieopisane, bezpieczeństwo nie do wyrażenia. Zasypiał. Budził się , kiedy ona jeszcze spała. Patrzył na nią z niedowierzaniem, ze jest jego i że tak ufnie śpi wtulona w jego ramię.
Ale Małgorzata zbudzona jego wzrokiem wstawała, śpiewając, myła się i ubierała. Gderała nieszkodliwie, nakazując mu zaścielić łóżko, przewietrzyć pokój, zaparzyć kawę. Sama robiła śniadanie w pośpiechu i nieoszczędnie. Ciągle śpiewała. Nie lubił jej śpiewu, bo wszyscy go lubili.
Małgorzata często występowała publicznie. Tego też nie lubił. Wszyscy patrzyli na nią, oklaskiwali ją, cieszyli się nią jak tym barwnym motylem na łące. On pozostawał przeźroczysty. Jego nie było. Nie był nawet jej tłem. Po występie otaczali ją zwykle mężczyźni. Chwalili, całowali po rękach, obdarowywali kwiatami.
Małgorzata zbierała to wszystko, szczęśliwa, zmęczona i szukała wzrokiem jego. Wtedy on zaczynał istnieć. Powracał. Upychał w samochodzie bukiety kwiatów, bombonierki, siadał obok Małgorzaty, zadowolony, że znowu ma ją na własność, ale nadąsany, że przez te chwile jej radości, jego nie było. Ona widocznie odbierała to inaczej. Pytała jak się mu podobał występ, opowiadała bez końca ile dostała braw i gratulacji. Gniewało go to. Nie odpowiadał. Siedział chmurny, zamyślony. Ujmowała go za rękę, jakby chciała przeprosić. Wyrywał jej swoją dłoń spod jej palców.
– Zazdrosny jesteś ? – pytała cicho.
Nie odpowiadał, tłamsił w sobie przewalające się złe uczucia.
W domu układali w milczeniu kwiaty w wazonach. Małgorzata brała kąpiel, zakładała szlafrok..
– Odezwij się – prosiła.
– Co mam powiedzieć ? – pytał. – Zrobili to za mnie inni.
Wtedy płakała. Nie lubił tego. Wiedział, że z jego winy. Wiedział, że tak naprawdę śpiewała tylko dla niego, że czekała na jego uznanie. Jednak ten świat występów, owacji, jej nieustannej tremy, nie był jego światem. Złościło go zdenerwowanie Małgorzaty przed występem, złościły go te kwiaty i gratulacje. Wtedy ona należała do nich, do tłumu. Jej śpiew był aktem obnażania się przed obcymi, kalania się w lepkim brudzie ich oddechów. Oni liczyli się wówczas dla Małgorzaty więcej niż on.
Tak, to była zazdrość. Zdawał sobie z tego sprawę, ale nie umiał, nie potrafił z nią walczyć. Przeciwnie, rozsmakowywał się w niej coraz bardziej. Była mu potrzebna, żeby się zupełnie nie zatracić, ażeby ona – Małgorzata jeszcze go zauważała.
Pamięta, jak kiedyś podczas urlopu w górach siedzieli w malej knajpce. Było późne popołudnie. Goście zaczynali się dopiero schodzić. Parkiet był pusty. Z głośników płynęła łagodna muzyka. Poprosił, by zatańczyli.. Trzymał ją w ramionach, unoszoną przez tę muzykę. Był szczęśliwy. Nagle rytm się zmienił, stał się żywszy, usiedli. Sączyli wino z połyskujących kieliszków, trzymali się za ręce.
I właśnie wtedy weszli ci dwaj mężczyźni. Usiedli nieopodal. Byli ubrani niedbale, nonszalancko, nowobogacko. Patrzyli na Małgorzatę, pożerali ją wzrokiem. Poprosił by zmieniła miejsce. Nieświadoma niczego, uczyniła to natychmiast.
Wówczas jeden z nich podszedł do ich stolika i zapytał go, czy może porwać jego dziewczynę do tańca. Zakręciło mu się w głowie, nie wiedział jak się ma zachować, pozwolił, nieopatrznie, bezradnie, pozwolił.! Małgorzata uśmiechnęła się z wdziękiem i poszli tańczyć. Widział jak wielkie łapy tego mężczyzny obejmują jej kibić. Nie byli przytuleni, a jednak zdawało mu się, że ręce tego człowieka zostawiają brudne plamy na jej sukience. Gdy muzyka ucichła i Małgorzata wróciła, wziął ją za rękę i wyszli . Była piękna, gwiaździsta, karkonoska noc. Nie mówili nic. Wrócili do pensjonatu, rozebrali się i położyli. Wtedy zauważył, że Małgorzata ciężko, nierówno oddycha , a na jej twarzy kropli się pot. Przestraszył się, przez telefon komórkowy wezwał lekarza. Diagnoza zabrzmiała złowrogo. Zaburzenia rytmu serca.
Małgorzata nasączona zastrzykami leżała cicho .Często przysypiała. Czasem po jej policzku toczyła się łza. Wiedział, że to przez niego. Czuł się podle, ale był spokojny. Jest chora, więc jest jego. Jest chora, więc nie odejdzie. Będzie go teraz potrzebowała. Będzie zauważalny, jedyny, niezastąpiony. Okaże jej dużo, dużo miłości, a ona będzie musiała być mu wdzięczna. Może nawet przestanie śpiewać? Nie będą się już po niej ślizgać oczy obcych ludzi. Będzie należała wyłącznie do niego, tak, jak zawsze o tym marzył.
x x x
Nad jeziorem zachodziło słońce, mewy wzlatywały niecierpliwie, w dali widać było żaglówkę, dwaj mężczyźni z wędkami stali nieruchomo na brzegu, drzewa odbijały w wodzie swoją szumną zieleń.
– Kocham cię- powiedziała Małgorzata, ale cierpię przez ciebie.
– Wiem – odparł, ja też przez ciebie cierpię.
– Gdyby tak to skończyć? – zapytał.
– Masz odwagę?
– Mam.
– Spróbujemy?…..
x x x
Woda miała smak mułu. Zgubił gdzieś rękę Małgorzaty. Wypłynął. Ją wyciągnęli wędkarze.. Leżała mokra, milcząca. Ale nie należała już do niego, choć niczyj wzrok nie ślizgał się po niej. Głaskał jej zimne, mokre włosy. Złotoszary nieboskłon spadł mu na ramiona. Przytłoczyła go samotność ogromna jak wieczność. Żyjąc, już nie żył. Tylko jeszcze łzy odbierały mu horyzont. Chciał być przeźroczysty. Na zawsze.
„Odlot motyla” – recenzja
Jestem świeżo po lekturze książki Elżbiety Śnieżkowskiej-Bielak wydanej przez Dom Wydawniczy ” Rafael” w Krakowie w styczniu 2006 roku. Książka przyjęła imię eksponując tytuł jednego z dziesięciu opowiadań stanowiących jej całość. Oto ono: „Odlot motyla”. Zastanawiające i niepokojące. Motyl , symbol ulotnego piękna i barwnej tęsknoty, która jest ojczyzną naszych marzeń i siłą dążeń każdego człowieka – pisarza, sportowca, studenta, polityka, lekarza, misjonarza, złodzieja, więźnia, małego dziecka, dorastającej dziewczyny i chłopca czy też sędziwego kombatanta. A więc to co rzuca się od razu czytelnikowi w oczy, to barwny motyl. Tu pojawia się pytanie, od kogo odlatuje ? Aby się o tym dowiedzieć, trzeba przeczytać książkę i westchnąć z zadowoleniem, że przeczytać było warto. Co jest w tej książce pociągającego? Odpowiedź brzmi: właściwa forma dla przemyślanej treści co w efekcie daje odpowiedni poziom kompozycji literackiej.
Ze względu na dobro czytelników nie mogę dokonywać takiej analizy dzieła, która ukazując pointę i rozwiązanie węzła problemowego odbiera czytelnikowi smak przeżywania zarówno estetycznego jak i moralnego. Czytelnik prowadzony ręką a raczej piórem czyli czcionką autorki idzie razem z bohaterami książki, doznaje ich emocji i umysłowych turbulencji. Śledzi z uwagą i ciekawością ich zachowania, decyzje i sytuacje, w które są uwikłani. Jakiej natury są to kwestie wymagające od bohaterów książki trafnych rozstrzygnięć? To samo życie. Zwykła szara codzienność. Powszechność ludzkich relacji stanowiących o naszym życiu osobistym i rodzinnym. Tak więc to co możemy nazwać napięciem dramatycznym czy iskrzeniem ratunkowym pojawia się w zwykłych, najczęściej spotykanych ludzkich układach. Można je wymienić bez obawy przedwczesnego odsłonięcia firanek tajemnicy.
Mężczyzna i kobieta w potrzasku nieporozumień. Ojciec i syn przedzieleni szukaniem swego dobra. Dziadek i wnuk wobec sprawczej siły internetu. Mąż, żona, ich dzieci i wisielczy humor wydarzeń. Syn i matka oraz prawo wyboru.
W dziesięciu opowiadaniach tworzących książkę Odlot motyla: bohaterem prowadzącym jest mężczyzna co musi zastanowić czytelnika ponieważ autorem książki jest kobieta, w dodatku ten autor, kobieta wykazała się wielkim znawstwem duszy ludzkiej, w tym szczególnym przypadku – męskiej. To celowe zamierzenie wypadło bardzo dobrze.
Na co chciałbym skierować myśl czytelnika, to nić przewodnia ukryta w liściach słów dziesięciu opowiadań. To nić przewodnia, po której pełznie ludzka samotność „prosząc o wsparcie kijaszkiem miłości” , prosząc o miłość inne ludzkie samotności. Doskonale przecież wszyscy wiemy, także z własnego doświadczenia, że miłość, że przyjaźń są dla nas ludzi tą ostoją, dzięki której możemy trwać i przetrwać najgorsze przeciwności losu.
Autorka książki w sposób naturalny i delikatny wprowadza do świadomości czytelnika wiedzę o tym, że człowiek, który pragnie być rozumiany przez innych, sam musi innych rozumieć, dając im to czego sam pragnie – miłość i przyjaźń.
Niedawno usłyszałem w telewizji wypowiedź meksykańskiego krytyka sztuki na temat czyjejś twórczości graficznej. Powiedział, że słowa są przekonujące, ale przykład zmusza do działania. W przypadku Odlotu motyla jest odwrotnie. Tu przykład jest przekonujący, a słowa zmuszają do działania, zwłaszcza gdy ilość tych słów podzielona na dziesięć opowiadań stanowiących całość tej książki została wymierzona zaskakująco precyzyjnie. Na zbudowanie każdego opowiadania zostało zużytych tyle słów ile ich było potrzeba. Nic dodać, nic ująć. Świadczy to o dwóch rzeczach, o intuicyjnym wyczuciu miary słowa, jak i też o świadomym warsztacie pisarskim Elżbiety Śnieżkowskiej – Bielak.
Czytelniku! Teraz już kolej na Ciebie. Usiądź wygodnie, do jednej ręki weź książkę a do drugiej siatkę na motyle. Może Ci się w życiu przydać, bo człowiek to wieczny łowca.
Wrocław, 18 czerwca 2006r. Andrzej Bartyński
<< Wstecz