PRZEBUDZENI
14/11/2021Najnowsza pwieść Elżbiety Śnieżkowskiej -Bielak „Przebudzeni” wydana przez Dom Wydawniczy „Rafael”, niesie duży ładunek emocjonalny. Pokazuje relacje międzyludzkie, szczególnie relacje rodzinne i meandry ludkich losów. Powieść eksponuje i „odkurza” zapomniane wartości jakimi są miłość ofiarna, wiara i dochodzenie do niej, wierność i przebaczenie.
Człowiek uwikłany w konflikty, w samotność, często popełnia błędy. Wychodzenie z nich trwa czasem wiele lat, a cierpienie towarzyszy nieraz całe życie.
Relacje między matką a dorastającą i dorosłą córką, trwanie w toksycznym małżeństwie, dorastanie do macierzyństwa, odpowiedzialność za powierzoną rodzinę, trudna sytuacja mężczyzny samotnie wychowującego dzieci, droga do wiary w Boga po cierniach kryzysów i wreszcie przebaczenie jak plaster na ropiejącą ranę. To tylko niektóre z problemów, które Autorka porusza w tej powieści.
A oto fragment tego utworu:
„Szymon jak zwykle w środę oglądał mecz. Postawił obok fotela dwie puszki z piwem, pił trzecią. We środę wieczorem Justyna nie miała wstępu do ich salonu. Poruszała się po domu cicho, jak cień, strofowała Olafa, który bardzo chciał zajrzeć do ojca, zamykała drzwi do pokoju, w którym spała z Martynką. Nie chciała powodować kwasów i kłótni.
– Środowy wieczór jest dla mnie – oświadczył jej pewnego dnia mąż i chciałbym, żebyś to zaakceptowała.
Nie kłóciła się i nie spierała. Kochała go. Znaczy, zdawało jej się, że go kocha. Przyzwyczaiła się do niego, przywykła, nie chciała robić rewolucji w rodzinie i odchodzić. Zresztą, gdzie by poszła? Miała dwoje dzieci, a one powinny mieć matkę i ojca. Pełną rodzinę. Tak uważała. Wychowała się bez ojca. Wiedziała, że matka robiła wszystko, żeby tego nie odczuła, ale ona miała poczucie osierocenia. Widziała jak inni ojcowie przychodzili po dzieci do przedszkola, odbierali je ze szkoły, a potem odjeżdżali z nimi eleganckimi samochodami i budził się w niej bunt.
– Dlaczego tata nas zostawił – pytała matkę, w nadziei, że usłyszy jakąś satysfakcjonująca ją odpowiedź.
– Tatuś ma bardzo poważne stanowisko- tłumaczyła jej matka. – Nie może się rozpraszać. Rodzina byłaby dla niego obciążeniem. Ale tatuś bardzo cię kocha Justynko, wierz mi.
Po tych wyjaśnieniach czuła się jak kawałek błota, albo śmieć. Nie winiła matki za kłamstwa. Wiedziała, że kłamie i rozumiała ją. Zresztą nie miała aż tak źle. Miała wspaniałych dziadków. Babcia Melania i dziadek Teoś stworzyli jej bezpieczny i wesoły dom. Mama też się starała. Jeździła z nią do Wrocławia do cioci Ani i Alinki, w wakacje na zagraniczne wczasy. Mieszkała nad morzem i często odwiedzali ich goście. A to ciocia Ania z Alinką, a to brat matki wujek Wiesiek z żoną i trojgiem dzieci. Wokół niej było pogodnie, tylko… na dnie serca tęskniła do ojca.
Życie jednak płynęło dalej. Zaczęła dorastać, miała wielu przyjaciół. Poznała Łukasza, który był już w maturalnej klasie, a ona dopiero w drugiej liceum. Łukasz był dobrym uczniem, miał świetną pamięć, udzielał się w samorządzie szkolnym, a jego pasją była pop muzyka.
To on „zaraził” ją dyskotekami. Biegali razem do wszystkich możliwych klubów na terenie miasta. Bywało tak, że wypiła o jednego drinka za dużo i wracała podchmielona do domu. Matka była przerażona. Kiedy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, podjeżdżała autem pod kluby i szukała jej. Gdy ją zobaczyła, natychmiast zabierała do domu.
– Niepełnoletnia jesteś, a pijesz. Przebywasz w złym towarzystwie – gderała, a ona Justyna uciekała z domu, gdy matka brała dodatkowe zajęcia w Poradni Psychologiczno- Pedagogicznej. Rozpoczęła terapię u koleżanki matki w jej poradni. Niewiele ją to jednak obchodziło. Czuła się w połowie pusta. Brakowało jej prawdziwego domu. Obiecała sobie wtedy, że przestanie latać na te alkoholowe imprezy, ale nie dla matki, a dla siebie. Chciała w przyszłości założyć pełną rodzinę.
Ciągle niespokojna Klara załatwiła jej miejsce w prywatnym liceum z internatem. Łukasz zdał maturę i wyjechał do Krakowa na studia. Jej nowa szkoła była dobra. Zauważono, że ma ścisłe uzdolnienia. Była w klasie biologiczno- chemicznej. Wychowawczyni radziła jej, żeby startowała na medycynę. Przeprowadzała z nią rozmowy o empatii, etyce lekarskiej, o szacunku dla czyjegoś cierpienia. Pod jej pływem Justyna złożyła dokumenty na Akademię Medyczną w Szczecinie i… została przyjęta.
Studia były ciekawe, chociaż niełatwe. Studiowała z zapałem, gdyż okazało się, że to, co robi staje się jej życiową pasją. Na szóstym roku poznała Szymona. Szymon był studentem politechniki. Poznali się na jakiejś imprezie w akademiku, chyba na urodzinach Julki, najbliższej koleżanki Justyny z akademika. Zaczęli się spotykać, chodzili na romantyczne spacery wzdłuż plaży, oglądali wschody i zachody słońca, Justyna kończyła studia, Szymon miał jeszcze rok. Nie chciała się z nim rozstawać, załatwiła sobie staż w jednym ze szpitali i wynajęła mieszkanie. Dorabiała dyżurami, ale byli razem. Szymon miał głowę pełną pomysłów, zaczął robić doktorat. Justyna towarzyszyła mu we wszystkim. Zupełnie zapomniała o matce. Nie miała czasu zajęta pracą, dyżurami i Szymonem. Przestała przyjeżdżać do Dziwnówka. Dusiła się tam. Nawet Wigilię spędzali we dwoje z Szymonem. Czasem jeździli do jego rodziców. Justyna dobrze się tam czuła. Dom rodzinny Szymona wyglądał tak, jak sobie wymarzyła. Ojciec chłopaka był inżynierem elektronikiem i ciągle prowadził niedużą firmę, mama była emerytowaną nauczycielką. Rodzice się kochali i było to widać, dlatego też ich trójka dzieci raz po raz ich odwiedzała. Justyna zazdrościła Szymonowi w duchu takiego domu i takiej rodziny, ale zupełnie nie myślała o tym, co robi jej rodzona matka Klara.
Dopiero, kiedy dostała telefon od cioci Ani, że matka ma raka macicy, przyjechała do domu i zabrała ją do swojego szpitala. Tam zajęła się ją porządnie, ale raczej od strony medycznej. Nawiązała kontakt z ordynatorem onkologii, monitorowała matki badania, siedziała przy niej, gdy ta była po operacji, a potem po chemii, ale mało z nią rozmawiała. Unikała zwierzeń. Bała się, że gdy zacznie się zwierzać swojej rodzicielce, ta zniszczy, zepsuje swoim wścibstwem jej związek z Szymonem.
Justyna znała matkę i zdawała sobie sprawę, że kobieta cierpi z powodu jej oschłości, nie umiała jednak pokonać lęku. Była zaborcza. Chciała mieć Szymona na własność. Matka nie pasowała do jej oczekiwań.”
<< Wstecz