Opowiadania różańcowe

23/05/2019

„Opowiadania różańcowe” są kolejną książką, która w sposób prosty, a jednocześnie poruszający odkrywa duchowość maryjną. Są one swoistymi medytacjami nad rolą Matki Chrystusa w życiu zwykłych ludzi. Uświadamia
ona, że różaniec jest modlitwą, która ma wielką moc.  Myślę, że świadectwa zawarte w tej książce są na to dowodem.

 

 

OCALIŁ  NAS  RÓŻANIEC

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

 

Maryja przychodzi do człowieka wtedy, kiedy  już sam nie może nic poradzić, kiedy grunt pali mu się pod nogami, kiedy wszystko zawodzi. Wówczas Ona rzuca mu różaniec jak linę po której może wyjść z opresji.
Tej pomocy udziela Maryja przez swojego Syna, który nie umie Jej niczego odmówić.
Historia ludzkości pokazuje wiele sytuacji zdawałoby się bez wyjścia, w które Maryja ingeruje i wyprostowuje najbardziej pogmatwane ścieżki.
Wiesława opowiedziała mi historię z czasów drugiej wojny światowej. Historię, w której ingerencja Matki Bożej była przejrzysta i jednoznaczna.

Oto ona:
Był wrzesień tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Powstanie warszawskie  zmusiło wiele ludzi do tułaczki. Niemcy kazali nam opuścić Warszawę, gdzie przebywaliśmy tymczasowo u mojej mamy, po wypędzeniu nas z naszego mieszkania w Aninie.. Zatrzymałam się więc z mężem, dwójką dzieci i mamą w Pudach, leżących nieopodal stolicy.
Zbliżała się jesień, a my, ani nasze dzieci nie mieliśmy ciepłej odzieży. Postanowiłyśmy z mamą zaryzykować i wybrałyśmy się jedyną, kursującą wówczas „ciuchcią” do Anina po ciepłe ubrania. Nie dojechałyśmy nawet połowy drogi, gdy zatrzymał nas niemiecki oddział. Kazali nam wysiadać z pociągu i popędzili pod lufami karabinów w kierunki stacji Warszawa Zachodnia. Szliśmy tak już kilka kilometrów, nie wiedząc dokąd nas prowadzą. Był słoneczny wrześniowy poranek. Nie cieszyło nas jednak nic. Jakiś pan idący za nami powiedział, że najprawdopodobniej pędzą nas  na stację, gdzie przygotowują transport więźniów do Oświęcimia. Moja mama zaczęła płakać. Ja też miałam łzy w oczach. Tam w Pudach czekał na mnie mąż i dwoje małych dzieci. Wokoło szalała wojenna zawierucha, bałam się nie tylko o mamę i o siebie, bałam się także o nich.
– Jak tylko nadarzy się okazja, uciekamy –powiedziałam do mamy, która pochlipywała ciągle. Ale okazja nie nadarzała się.

Nagle przy drodze, którą szła nasza kolumna zauważyłam mały, piętrowy domek z ogródkiem. Rozejrzałam się naokoło. Pilnujący nas esesman zapalał właśnie papierosa. Pociągnęłam mamę za rękaw i wbiegłyśmy do tego domku. Był zupełnie pusty. Prędko weszłyśmy na pierwsze piętro i otworzyłyśmy jakieś drzwi. Znalazłyśmy się w pustym pokoju, gdzie oprócz walających się w nieładzie książek i garnków stał duży dębowy, ciężki stół. Przysunęłyśmy go z mamą do drzwi i tym sposobem zatarasowałyśmy wejście do naszej kryjówki.
Pamiętam, że były to stare, liche, drewniane drzwi. Usiadłyśmy na podłodze  przy bocznej ścianie i zaczęłyśmy na palcach odmawiać różaniec.
Nagle usłyszałyśmy odgłos ciężkich, wojskowych butów na schodach. To jakiś niemiecki żołnierz po nich szedł. Może widział jak uciekałyśmy? Zamarłyśmy z przerażenia. Rozległo się pukanie do drzwi, najpierw słabe, później bardziej natarczywe.

– Jeszcze chwila – myślałam – a walnie kolbą w te mizerne drzwi i znajdzie nas. – Ale Niemiec popukał kilka razy i odszedł. Byłyśmy uratowane. Kolumna złapanych pasażerów naszej ciuchci przeszła. Przez szparę w oknie widziałyśmy jednak, że teren wsi, w której się znajdowałyśmy był otoczony. Widziałyśmy żołnierzy z psami, słyszałyśmy fragmenty rozmów w języku niemieckim. Postanowiłyśmy nie opuszczać naszej kryjówki, choć byłyśmy zmęczone i głodne.
Dopiero przed wieczorem zapanowała cisza. Wtedy postanowiłyśmy przedostać się na drogę, którą mogłybyśmy powrócić do Pudów. Wyszłyśmy cichutko. Ja na wszelki wypadek wzięłam leżącą na podłodze bańkę na mleko, która bardzo się przydała.
Po kilku minutach drogi natknęłyśmy się na niemiecki patrol.  Po okazaniu dokumentów, wskazałam na bańkę i powiedziałam niemieckiemu żołnierzowi, że idziemy szukać mleka dla dzieci, które czekają w domu głodne. I… o dziwo, Niemiec uwierzył, oddał nam dokumenty i puścił wolno. Doszłyśmy do bocznej drogi i poszłyśmy piechotą przez las w kierunku Pudów. Przenocowałyśmy w jakimś stogu siana i pół na pół piechotą i chłopskimi furmankami dotarłyśmy na miejsce.
To wydarzenie nauczyło mnie  wielkiego kultu do Matki Bożej Różańcowej. Modlę się  odtąd codziennie na różańcu i proszę – dożyłam w jakim takim zdrowiu do osiemdziesiątego dziewiątego roku życia. Jestem babcią i prababcią. Opowiadam moje wojenne doświadczenie po to, aby ludzie odmawiali różaniec, bo ta modlitwa może uratować człowieka z zupełnie beznadziejnej sytuacji.

Różaniec to nie jest, jak twierdzą niektórzy „klepanie zdrowasiek”. Różaniec, to chwalebna modlitwa skierowana do Maryi Matki Jezusa . Tej, którą On dał nam z krzyża i polecił traktować jak matkę. Ona nas chroni i osłania, prowadzi do swojego Boskiego Dziecka i wstawia się za nami. Różaniec to modlitwa, która ma wielką moc. Amen

 

<< Wstecz